KRÓTKIE INFORMACJE:
--> UWAGA! Aby nie pogubić się "kto kim jest?" dodałam specjalną podstronę dla osób nie czytających "Percy Jacksona i Bogów Olimpijskich" - na TEJ podstronie będę powoli dodawała postacie z książek R. Riordana.
--> Rozdział 2: 10% (pisany)
--> W "Dziale Ocen i Recenzji" z "Katalogu Euforii" pojawiła się ocena mojego bloga!
--> W "Recenzowisko" pojawiła się ocena mojego bloga!
To na tyle, oczywiście dziękuje wszystkim za komentarze, które jak doskonale pewnie wiecie (sami piszecie blogi, na które wpadam z przyjemnością) naprawdę motywują!

Zaktualizowane dnia: 27.09

niedziela, 27 września 2015

Rozdział 1

Przede wszystkim, gorąco dziękuje, mojej nowej becie - Oli Birut - za jej cudowną pomoc! Stokroć dziękuje!
Ponieważ ostatnio wiele osób, chciało się dowiedzieć czegoś o matce Jill - Melindzie z prologu - postanowiłam, od tego rozdziału, dodawać wpisy z jej pamiętników. Lecz nie będą one chronologiczne.
Kolejna sprawa, to zmiana sposobu pisania. Nie będzie już perspektyw i wydaje mi się, że tak będzie dużo lepiej - sami z resztą zobaczycie i ocenicie :)
Nie przedłużając dłużej niż to konieczne, zapraszam Was do czytania!
Miłej lektury :3

ROZDZIAŁ 1
„Uwielbiam taką wersję przyjęć herbacianych […]”
7 października 1994 roku
Drogi Pamiętniczku!

Muszę je obronić. 
Taka jest moja ostateczna decyzja, bo choć nadal nie znam płci dziecka, które się we mnie rozwija, to i tak je kocham. Według Eola, jeśli urodzi się nam córka, powinna być odzwierciedleniem mnie, ponieważ, jak powiedział, tylko wtedy byłaby najpiękniejszą dziewczynką na świecie. Poczułam się wtedy niesamowicie szczęśliwa, ponieważ nie pamiętam, kiedy ostatnio słyszałam coś równie miłego z jego strony.
Niestety, dzisiaj odwiedziły mnie Mojry, by powiedzieć, jaka przyszłość czeka moje jeszcze nienarodzone dziecko.
Nie chcę, aby walczyło. Bo która matka pozwoliłaby swojej pociesze zmierzyć się z nadchodzącą wojną?
Chcę dla niego normalnego dzieciństwa.
Zrobię wszystko, aby moje pragnienie się spełniło!
Nawet, jeśli będzie oznaczało to odejście od Eola i złamanie mojego, już zrozpaczonego serca, zrobię to.
Melinda
(z prywatnych pamiętników harpii Melindy Taylor)



Gdy tylko Jill wysiadła z campera, ogłuszył ją ryk rozentuzjazmowanego tłumu. Szczerze zdziwiła się, że tyle osób przyszło posłuchać koncertu, na którym grał zespół jej przyjaciół. Rozglądając się po odgrodzonym terenie dla wykonawców, których było całkiem sporo, chłonęła wzrokiem wszystko, ale jej uwagę szczególnie przykuły inne kapele. Większość z ich nazw nic jej nie mówiła, ale nie przejmowała się tym. Wystarczyło, że słuchała skowytu swoich przyjaciół. Naprawdę, sam fakt, iż po ich próbach uśmiechała się i mogła pochwalić się swoją niemalże anielską cierpliwością (w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu) był z pewnością niezbyt doceniony, a ona zasługiwała na miejsce pierwszej klasy w niebie, a jedyną rzeczą, która ciągle zatrzymywała ją w opuszczeniu tego zespołu, była możliwość zarobienia sobie trochę gotówki. 
Naprawdę, sto razy bardziej od Rock’n’rolla wolała Jazz, z czego śmiali się członkowie „zespołu”. Całe szczęście, że wakacje trwają tylko dwa miesiące.
— Czy to nie jest wspaniałe? — spytała Kayla stojąca tuż za nią.
Kiedy Jill się odwróciła, ujrzała zarumienioną twarz swojej przyjaciółki. Lśniące czystą radością oczy Kayli miały najpiękniejsze tęczówki ze wszystkich, jakie kiedykolwiek widziała. Były w odcieniu mchu i pięknie komponowały się z jasnobrązowymi włosami dziewczyny, a miedziana skóra na jej policzkach przybrała teraz lekko różową barwę.
— Jasne… — mruknęła mało entuzjastycznie.
Zerkając kątem oka na ich brązowy, nieco zardzewiały camper, ujrzała trójkę chłopców, którzy razem z Kaylą nazywali siebie „zespołem”, ale to, co tworzyli, zdaniem Jill było bardziej kocim wyciem niż muzyką. Dwójka z nich właśnie próbowała wyciągnąć przez za wąskie drzwi wózek inwalidzki wraz z wrzeszczącym na nich trzecim chłopakiem… Idioci.
Nie miała jednak zamiaru zauważać, że powinni najpierw wynieść wózek, a dopiero później Marcusa, bo jaki miałoby to sens? Ci chłopcy zawsze wiedzieli lepiej. Poza tym, Pixie (serio, przyrodni brat Kayly naprawdę się tak nazywał) zawsze gdy Jill coś mówiła, wyglądał, jakby bał się, że zaraz go zabije. Z tego co słyszała od swojej kumpeli, chłopak, z obawy, że jego niedoszła morderczyni postanowi spełnić swoją groźbę odnośnie kastracji, prosi siostrę, aby sprawdziła jego szafę jak również przyjrzała się ciemnościom pod jego łóżkiem, gdyż obawia się, że ona – Jill – czai się tam na niego z tasakiem. 
Ale dajcie spokój! Tylko czasami (no może trochę częściej), gdy się wścieknie i nerwy puszczać, bo argumentów na swoją rację  zabrakło, zdarza się jej pogrozić komuś tą „chirurgiczną operacją”.
Ale kto normalny, po tym gdy się upiła i obudziła obok Pixie’ego, nie groziłby Wróżce kastracją, jeżeli okaże się, że ją wykorzystał. Od tamtej pory chłopak blednieje na jej widok, a nawet zaczął nosić ochraniacz na swoje klejnoty i mamrotał coś ostatnio o zakupie paralizatora. Pixie był stuknięty.
Czarnowłosy chłopak przeklął pod nosem, gdy koło wózka Marcusa spadło na jego stopę. Była to jego pierwsza oznaka życia od dłuższego czasu. Z tą swoją biała twarzą i sińcami pod oczami Nico właściwie przypominał trochę trupa. Po prostu samoistnie nasuwała się myśl o ćpunie. Jak się jednak okazało, chłopak zarywał noce, aby poflirtować z „panem Tajemniczym” przez komunikator internetowy. Nie od dzisiaj było wielką tajemnicą, że Nico jest gejem.
— Kayla, gdzie masz swoje kule?! Gdzie jest moja gitara?! 
Ignorując panikarza (czytaj: Wróżkę), Jill oddaliła się od tej zwariowanej bandy dziwaków, aby zająć się swoim zadanie w tym zespole. Udając się w stronę sceny, wyjęła z kieszeni swoją przepustkę, by dogadać się z ochroniarzami w sprawie występu jej przyjaciół.

*** *** ***

— Rock’n’roll! – pisnęła radośnie kobieta. Jej czarne włosy z czerwonymi pasemkami, były rozpuszczone, zaś czerwone tęczówki zalśniły z oczekiwania. Mocny makijaż podkreślał ostre rysy. Jako prawdziwa rockmanka (za taką miała uchodzić) ozdobiła swoją twarz „ciężkim żelazem”, czyli masą kolczyków w różnych miejscach. Ubrana była w obcisłą, czarną skórę, która więcej odkrywała, niż zakrywała. Na skórze były widać skomplikowane wzory tatuaży.
— Afrii, czy naprawdę musiałaś się tak ubrać?
Kobieta sapnęła, przerzuciła swoje czarne włosy za ramię i wbiła swoje dziwne tęczówki w stojącego koło niej, mrocznie wyglądającego mężczyznę. Każdy, kto by go zobaczył, od razu zdawał sobie sprawę, że z pewnością ma bogatą kartotekę kryminalną. 
— Coś Ci się nie podoba? — mruknęła.
Ares spojrzał na jej piersi, które nagle stały się o dwa rozmiary większe. Uśmiechnął się, a blizny, zapewne zdobył w trakcie paru bijatyk, którymi była przyozdobiona twarz, stały się wyraźniejsze i nadały mu jeszcze bardziej demonicznego wyglądu.
— Co powiesz na bliższe zapoznanie się, ślicznotko?
Kobieta zachichotała i już miała wyrazić swoją zgodę, gdy koło nich ktoś odchrząknął.
— Widzę, że świetnie się bawisz, bracie.
Afrodyta, wyraźnie niezrażona, machnęła dłonią na swojego męża, krzywiąc się na widok tego pracoholika. Bynajmniej, nie zamierzała mu się teraz tłumaczyć. Ignorując wyższego od siebie mężczyznę w stroju kowala opierającego się o laskę, oznajmiła słodko, chcąc zniknąć stąd jak najszybciej:
— Hmm… Zobaczyłam kogoś znajomego, to chyba moja córka… Co też Drew tutaj robi?
Gdy bogini miłości oddaliła się od dwóch mężczyzn, idąc przed tłum spoconych i radosnych ludzi, ten z bliznami zachichotał, spoglądając na słodki tyłeczek jego randki.
— Jestem zaskoczony, widząc cię tutaj, Hefajstosie — powiedział i spojrzał na swojego brata, który, kulejąc, zbliżył się do niego.  
— Co się dzieje? — spytał, przeczuwając coś złego.
— Są podejrzenia, że syn Metydy się urodził. 
Ares syknął ze złości. Najwidoczniej nadchodziła kolejna wojna. Jakby ta z Tytanami nie była najgorsza! Natychmiast spytał:
— Co planuje Zeus?
— Narada — oznajmił krótko Hefajstos. — Podobno w powietrzu wisi bunt. Nie tylko Telliexus poszukuje artefaktu — To nie wróżyło nic dobrego.
— Ja… zastanawiam się nad rozwodem — powiedział nieoczekiwanie Hefajstos. — Nie chce stać nad waszym szczęściem. Szczególnie, że, według matki, ranię nie tylko was, ale i siebie.
Mężczyzna był wyraźnie zdumiony słowami brata. Z niedowierzaniem spytał:
— Nasza zimnokrwista, egoistyczna i wiecznie w stanie „napięcia przedmiesiączkowego” matka, powiedziała coś takiego? – spytał i zagwizdał z uznaniem. Hefajstos nie odpowiedział, bo w tej chwili koło nich pojawiła się niska, piętnastoletnia dziewczyna o lekko skośnych szarych oczach i z burzą krótkich ciemnoczekoladowych włosów.
— Co ci się stało, Afrii, że zmieniłaś wygląd? — spytał zdumiony jej wyglądem Ares. — Znów spotkałaś tego rudowłosego mieszańca?
Dziewczyna prychnęła i powiedziała, lekko wyniosłym głosem:
— Nie nazywaj tak mojego ulubieńca!
Usta Hefajstosa wygięły się w uśmiech, gdy spoglądał z rozbawieniem, jak jego brat próbuje przeprosić Afrodytę, która natychmiast przeistoczyła się w czarnowłosą piękność i przeniosła się na Olimp. Bóg Kowalstwa sam również się przeniósł, nie zważając na to, że jest na widoku. Dzięki mgle śmiertelnicy nie mogli zauważyć nic nadzwyczajnego, a nawet jeśli, to i tak nigdy w coś takiego nie uwierzą.

*** *** ***

Przechadzając się między ogarniętymi euforią ludźmi, Ryan O’Connall nie zwracał szczególnej uwagi ani na muzykę, ani na treść piosenek, które rozbrzmiewały wokół niego. Miał coś pilniejszego do załatwienia, coś, na co czekał już kilkanaście długich lat (choć wcale niesamotnych). 
Czerwonowłosy chłopak uśmiechnął się szeroko na widok piętnastoletniej dziewczyny zatrzymującej się obok dwóch mężczyzn. Zawsze gdy widział boginię miłości, podnosiło go to na duchu, bo ilekroć na nią patrzył, zmieniała się w jego wybrankę. Działo się to machinalnie, a samej Afrodycie to raczej nie przeszkadzało, ponieważ przez tyle stuleci z pewnością się już do tego przyzwyczaiła.
 Z zamyślenia wyrwał go nagły wrzask publiki, a spojrzawszy w stronę sceny, ujrzał znajomo wyglądający zespół. Uśmiech stał się dużo szerszy i mówił więcej niż tysiąc słów. W końcu ją odnalazł i choć Jillian Vivienne Taylor nie będzie wiedziała, co ją zaatakowało, będzie już za późno. 
Bo przed miłością nie ma ucieczki.

*** *** ***

Jill, stojąc oko w oko z kobietą-ptak, zastanawiała się, jak doszło do tego spotkania.
Po pierwsze, wcale nie powinna tu przyjeżdżać  ze swoimi przyjaciółmi, nawet dla gotówki. Po drugie, nie musiała schodzić ze sceny, bo zachciało się jej czekoladowych pączków (nawet jeśli ma wielką słabość do czekolady). Po trzecie, jeśli już zeszła, to głupotą było udanie się w stronę nawołującego ją obcego głosu.  Sama była sobie winna, ale, na szczęście, była już przyzwyczajona do widoku takich potworów. Pokazała jej środkowy palec  i zagadnęła słodko:
- Czy to zaproszenie na herbatkę?
Potwór wrzasnął i rzucił się na nią. Ledwie co udało jej się odskoczyć, lecz nagły ból w ręce podpowiedział jej, że nie był to zbyt udany unik. Była zadowolona z jednego faktu – nie musiała martwić się o innych – gdyż jej przyjaciele znajdowali się teraz na parkingu, gdzie stały campery zespołów muzycznych. Właściwie to Jill naprawdę ucieszyła się z tej walki. Uwolni trochę energii buzującej w jej ciele, choć inni to upodobanie określali jako ADHD.
Potwór zaskrzeczał przeraźliwie. Kobieta-ptak wyprostowała swoje długie palce, które zmieniły się w szpony. Jill wykrzywiła z pogardą usta i pozwoliła sobie na prychnięcie.
— Uwielbiam taką wersję przyjęć herbacianych — stwierdziła. 
Prostując swoją dłoń, pozwoliła jej również się przemienić. Palce teraz wyglądem przypominały te, należące do harpii. Jednak potwór tego nie zauważył, myśląc, że ma przed sobą bezbronną śmiertelniczkę.  Kobieta-ptak wyprostowała swoje ramiona i nagle podskoczyła, a pióra wzdłuż jej ramion zafalowały pod wpływem nagłego ruch skrzydłem. 
Jill odskoczyła i zamachnęła się ramieniem, ale syknęła z bólu. Jej dłoń była jeszcze bardziej zadrapana niż wcześniej. Pocieszyła się, gdy potwór również wydał bolesny jęk. To tylko jeszcze bardziej rozzłościło obydwie kobiety. Patrząc na siebie z nienawiścią, zastanawiały się, jak najlepiej  to zakończyć. 
Kobieta-ptak unosiła się kilka centymetrów nad ziemią i znów zmierzała się w jej stronę, więc szarooka rozstawiła szeroko nogi. Szykując się do uniku i jednocześnie do zadana śmiertelnego ciosu, usłyszała nagle znajomy głos.
— Padnij!!!
Komenda nadleciała w tej samej chwili, co harpia. Lecz Jill – jak zwykle – nie miała zamiaru rezygnować z dobrej walki i zamiast upaść posłusznie na ziemię, nadal stała. Po prostu taka była. Jill już zamachiwała się rękami, by zasłonić się przed nadlatującym potworem, lecz ,gdy już udało jej się wbić pazury w pierś kobiety, coś przebiło jej  lewe ramię.
Czując przeraźliwe pieczenie i jednocześnie słysząc pełen agonii wrzask potwora, szarooka spojrzała na przechodzący przez jej ramię miecz, który również przebił pierś skrzydlatego monstrum. Oglądnęła się do tyłu i ujrzała błysk przerażenia w ciemnych oczach Nico di Angelo.
Jednak było trzeba jej upaść.
Kobieta-ptak zamieniła się w pył.
— Cholera, Jill!
Wyciągając miecz z jej ramienia i zadając jej jeszcze więcej bólu, czego jedynym znakiem było ciche jęknięcie Jill, szybko ją złapał, zanim zdążyła upaść. Przyglądając się jego bladej twarzy, Jill zapisała sobie w pamięci, aby spytać, skąd wziął taką odjazdową broń.
Ktoś biegł w ich stronę, choć dźwięk charakterystycznego tętentu końskich kopyt na podłożu, był naprawdę dziwny. Uznała to za majaki z powodu bólu. Bo jak inaczej mogłaby wytłumaczyć, że Marcus zamienił się w pół konia, Kayla ma kopyta zamiast stóp i owłosiony tyłek, zaś Pixie ma wielgachne rogi na głowie, skórę w kolorze krwi i złote oczy.
To nie było normalne.
Po tej myśli straciła przytomność.

*** *** ***

Obudził ją dźwięk wody spuszczanej w sedesie i chrapanie Pixie’ego. Otworzyła zmęczone oczy i skrzywiła się z powodu bólu głowy, który nie był w najmniejszym stopniu tak bolesny, jak niemal zdrętwiałe i rozpalone prawdziwym ogniem ramię.
Ujrzawszy po przebudzeniu beżowy sufit, zdała sobie sprawę, że znajduje się w camperze. Co również tłumaczyło, dlaczego leżała na miękkim materacu, przykryta kocem w niebiesko-czerwone wzory. Odwróciła głowę na bok, starając się nią nie ruszać i rozejrzała się po wnętrzu pojazdu. 
To nie mała kuchnia składająca się z trzech zielonych szafek, mikrofali, kuchenki i żółtej mini lodówki, ani nie stół z krzesłami zwrócił jej uwagę. Przód campera, gdzie przed kierownicą siedział chrapiący Pixie, również nie wzbudził jej zainteresowania. Były to natomiast uchylone drzwi do łazienki, z których dochodziło ją ciche mruczenie męskiego, nieznajomego głosu.
Podnosząc się powoli na zdrowym ramieniu, powstrzymała jęk. Zastanawiała się, czy da radę znokautować nieznajomego, lecz ten już otworzył drzwi i ich oczy natychmiast się spotkały. Chłopak zacmokał na widok jej miny i szeroko się uśmiechnął. Miał dziwaczne dwukolorowe tęczówki, lewa była w kolorze granatowym, zaś prawa w pięknym odcieniu błękitu, a wokół źrenicy wyrózniał się złoty pierścień.
Rude kosmyki mocno czerwonych włosów opadały mu na czoło, były lekko przydługie i sięgały mu do podbródka. Miały zaledwie kilka centymetrów mniej jej ciemnoczekoladowych kołtunów. Na głowie nosił czarną czapkę z jakąś nieznaną nazwą.
Mrużąc oczy, napięła każdy mięsień swojego ciała, będąc gotową na odparowanie ataku.
—Świetnie! — skwitował chłopak, jakby doskonale zdając sobie sprawę z przebiegu jej myśli. — To, co powiesz na ślub w Las Vegas? Tam najszybciej to idzie — wyznał.
Mrugając oczami, Jill zastanawiała się co za wariata (już kolejnego) ma przed sobą. Nie dała jednak tego poznać po sobie i już zaczęła prostować zdrową dłoń, mając nadzieje, że i tym razem uda jej się ją przemienić. Nie zawsze jej to wychodziło. Nie zawsze, to na przykład teraz. Mając nadzieje, że chłopak nie jest jakiś mutantem-potworem, czy czymś, już w myślach wykonywała różne ruchy i szukała najlepszego sposobu, na powalenie nieznajomego i znokautowanie go. Nawet jeżeli oznaczałoby to niehonorowe zagrywki, w których byłą niemal mistrzynią.
— Chcesz standardową białą suknie? — spytał, na powrót skupiając na sobie jej uwagę. — Chociaż myślę, że jakiś mocny kolor lepiej by do ciebie pasował , pani O’Connall, i…
— Chwila! – przerwała mu gwałtownie Jill, zastanawiając się, o czym on bredzi. — Jaka znów pani O’Connall? Mam piętnaście lat! Nie jestem nawet-
— Ach! Wybacz — chłopak lekko się zarumienił, co ją zaskoczyło. — Zapomniałem, że musimy poczekać do twoich szesnastych urodzin. Już załatwiłem pozwolenie — dodał z zadowoleniem.
To był wariat. Absolutny wariat.
— Posłuchaj koleś — zaczęła i poczuła dziwny ucisk w podbrzuszu na widok jego szczerego uśmiechu. — Nie znam cię, a pomysł na „to”, i domyślam się, co masz na myśli, nigdy się nie urzeczywistni, więc zejdź z marzeń i-
— Ach, no tak… Trochę jednak wybiegłem w przyszłość. Często mi się to zdarza— mówiąc to uśmiechnął się, jak zwykle szeroko odsłaniając swoje białe przednie uzębienie. — Niedługo zjawi się Maggie, więc odpoczywaj, a ja pogadam z twoimi przyjaciółmi.
Po czym, ignorując jej mordercze spojrzenie i ciche pomruki ostrzeżeń przed kastracją, chłopak wyszedł z pojazdu, zostawiając ją samą ze swoimi myślami. Dostrzegła wówczas wpatrzone w siebie czekoladowe tęczówki Pixie’ego. Żadne z nich się nie odezwało, lecz po chwili chłopak uśmiechnął się nieco z przymusem.
— Od dziecka bałem się harpii.
Nie wiedząc, co chłopak ma na myśli, tylko wzruszyła obojętnie ramionami, a lewe natychmiast dało o sobie znak, nową porcją potwornego bólu. Wzdychając ciężko i zagryzając wnętrze policzka, starała się nie rozpłakać. Z jakiegoś powodu, ta rana bolała dużo bardziej niż jakakolwiek inna.
Kładąc się na materacu, cicho zatęskniła za rudowłosym chłopakiem, który swoim szaleńcem odsuwał jej myśli od bólu i analizowaniu tego, czego była świadkiem. Nie miała wątpliwości co do tego, iż jej przyjaciele mieli przed nią sekrety, ale jednocześnie musiała przyznać, że i ona nie była z nimi do końca szczera, więc czy łącząca ich więź była prawdziwa?
Musiała być.